Blood for me
CZĘŚĆ 4



Jak daleko można się posunąć gdy jest się nietrzeźwym? Bardzo daleko...
***
-Puść mnie!- zaskrzeczała mała pijawka gdy przycisnęłam ją do ściany.
Myślałam, że zaraz wybuchnę. Najpierw ten dzieciak mnie przedrzeźnia, a później jeszcze wyzywa od mieszańców. Syknęłam groźnie i wyszczerzyłam kły w szyderczym uśmiechu.
- Ładnie tak obrażać starszych?
- Awww! Zostaw mnie idiotko! Zostaw mnie!
Przypatrzyłam się uważnie małemu. Gdy zauważył, że się na niego gapię spuścił oczy zawstydzony. Podniosłam jednym palcem jego podbródek. Nie dawał się, ale dla mnie taki smarkacz to nic. Spojrzałam mu prosto w ślepia. Były czerwone. Mocno czerwone. Mieszaniec. Nic więcej. Tak łatwo u nich było można rozpoznać emocje. Ten akurat był szatańsko wkurzony.
-Ile masz lat? -spytałam łagodniej.
Zaskoczyłam go. Pewnie myślał, że wyzwę go od gówniarzy. Wyzywałam. W myślach.
- 13...
Zaczęłam się śmiać i przez tę chwile nieuwagi wyrwał mi się.
- Wyglądasz na 10 latka. -mówiłam, ale nie byłam pewna czy mnie zrozumiał, bo cały czas się śmiałam. - Oh. Pewnie teraz rzucisz się na mnie. Ach te dzisiejsze pijawki...
-Nie nazywaj mnie tak! Mimo pozorów jestem czystokrwisty!
-Uważaj, bo uwierzę. Oj juz bez takich. Ja będę zmykać. Paaa...
Wykonałam obrót o 90 stopni. Miałam się całkiem obrócić, ale zauważyłam w oczach małego poruszenie, smutek. Jestem twarda, myślałam, nie dam się nabrać jakiemuś maluchowi. Mimo tych myśli podbiegłam do chłopca i przytuliłam go czule. Gdyby Adah nie zniknęła nie wiem czy było by mnie stać na taki gest. Poczułam ciepłą ciecz na swoim ramieniu, dlatego pogłaskałam dziecko po włosach. Dopiero teraz zauważyłam, że są piękne. Brązowe i lśniące, opadające na kark. Nagle odniosłam wrażenie, że coś ukuło mnie w sercu. Ty głupia, myślałam, przecież twoje serce nie bije. A jednak ono mnie teraz strasznie bolało. Odsunęłam się powoli od chłopca i pogłaskałam go po policzku.
- Jak się nazywasz? I czy naprawdę masz 13 lat?
-Tak... Mam 13 lat i nazywam się Paul. Paul Greend. - mówił przez łzy.
Skądś kojarzyłam to nazwisko. Greend, Greend, Greend... Wiem! Tydzień temu spalili na stosie Rebeckę i Roberta Greend na stosie za... No właśnie za co?
- A ty jak się nazywasz?
- Em... - nie byłam pewna czy moge mu podać moje prawdziwe nazwisko. w końcu mój ojciec był radnym, a to oni każą wampiry. - Jestem Bonnie. Dlaczego mnie wcześniej obrażałeś?
- Wstyd mi o tym mówić... - popatrzył na buty, ale jak zrozumiał, że nie będę naciskać kontynuował. - Bo ja... Ja chciałem... Ja już nikogo nie mam! - krzyknął i z oczy kapnęły mu łzy.-Nie mam! Ja nie chce tak! Oddajcie mi moich rodziców! Nie!!!
Nie wiedziałam co robić. Paul upadł na kolana i schował twarz w dłonie.
-Upiłem się wcześniej. - otarł łzy rękawem. - Krwią. Psów i kotów. I 2 ludzi.
- Coś ty zrobił do jasnej cholery!?
- Napadłem na schronisko... I wypiłem krew z wszystkiego co się rusza.
Walnęłam go z liścia. Po chwili uświadomiłam sobie co zrobiłam. Uderzyłam dziecko. Cóż, może nie do końca dziecko. Zamknęłam oczy i wzięłam dwa głębokie wdech by się uspokoić.
- Ile tam było zwierząt? - zapytałam opanowanym tonem.
- Około 50 psów i 30 kotów.
Przeklęłam pod nosem. Nic dziwnego, że się upił. Nie można pić dużo krwi zwierzęcej, bo to grozi bycie tzn. alkoholikiem. Krew zwierzy była dla wampirów jak wódka - nie dobra, ale wciągająca.
- I chciałeś się zabić, dlatego mnie wyzywałeś? - zgadywałam.
Poczerwieniał na twarzy a ja zorientowałam się, że trafiłam w czuły punkt.
- Na prawdę myślałeś, że cię zabiję!? -krzyczałam oburzona.
Pokiwał niesmiało głową.
- No nie! Skoro nikogo nie masz, często sie upijasz i chcesz się zabić ktos sie musi tobą zaopiekować.
Znowu go zaskoczyłam. Uśmiechnęłam się serdecznie, więłam go za rękę i podniosłam z ziemi.
- Ruszajmy do mojego domu! Od dziś mieszkasz u mnie!


  PRZEJDŹ NA FORUM